http://irkcao.narod.ru 
Podróż do Tadżykistanu (2006 r.)
назад
Dziękujemy Arunasa Derusa za przedstawiony materiał

Widać, przyszło mi napisać parę słów o swojej podróży do jednego z azjatyckich krajów. Miała ona miejsce na początku stycznia tego roku. Zrządzeniem losu spotkałem ludzi, wielkich entuzjastów rasy, swoich dobrych przyjaciół - dzięki ich pomocy odbyła się moja podróż do Średniej Azji. A ogromne wsparcie z strony Alichona Łatifi określiło konkretny cel - Tadżykistan. Dlatego przede wszystkim chciałbym wyrazić ogromną wdzięczność wszystkim tym nadzwyczajnym ludziom.

Jeszcze zajmując się rasą „owczarek kaukaski”, było mi bardzo przykro i smutno na duszy, że nie miałem żadnej realnej możliwości odbycia podróży w odwieczne miejsca przebywania tych psów, żeby zobaczyć je w naturalnych warunkach. I pamiętam, że zawsze z zazdrością wysłuchiwałem opowiadań ludzi - hodowców i nie tylko, po prostu wielbicieli i entuzjastów pasterskich psów, którym udało się odwiedzić te miejsca i obserwować te psy w naturalnym warunkach.

Myślę, że u każdego hodowcy, który studiuje historię swojej rasy, jej powstawanie i formowanie, w pewnym momencie pojawia się dążenie zobaczenia, odwiedzenia „świętej ziemi”, ziemi, która urodziła te psy.

Дворовой Душанбинский пёс
Дворовой Душанбинский пёс

Nie obawiam się powiedzieć, widać, że azjatycki pasterski pies ma swoją ojczyzna, która nie tylko go urodziła i sformowała, ale i także do chwili obecnej kocha i chroni swoje dziecię. Dlatego też, kiedy pojawiła się możliwość urzeczywistnienia swojej własnej, prawdziwej ekspedycji do Średniej Azji, to po prostu paliłem się z niecierpliwości.

I oto, wreszcie, samolot siada na moją „świętą ziemię”. Po pewnych granicznych i celnych formalnościach, bezpośrednio w lotnisku dostaję wizę i oficjalnie zaczynam swój pobyt w Tadżykistanie. Razem z Alichonem, który mnie oczekiwał, zaczynamy drogę naprzeciw przygodom.

Niestety, Duszanbe spotkałem się z nietypową dla tego klimatu zimną pogodą, która, swoją drogą, wniosła wymuszone zmiany w dalszym przebiegu podróży. Już następnego dnia udaliśmy się na pierwszą wycieczkę po mieście, odwiedziliśmy hodowców z Duszanbe - przyjaciół i osobistych znajomych Alichona, a także i tych, o których tylko słyszeliśmy.

Pierwsze wrażenie cieszyło: Psów było dużo i dużo rzeczywiście „rasowych/w typie” nawet wśród przypadkowo spotkanych na ulicy. I już teraz, porozmyślawszy i zrobiwszy pewne uogólnienia, mogłem śmiało oświadczyć, że w Tadżykistanie jest bardzo dużo głęboko „rasowych/w typie” psów, psów rozpoznawalnych, psów typowych. Chociaż wśród tych typowych psów spotykaliśmy trochę odmian owczarków, ale wszystkie one były rozpoznawalne („w typie”), co niestety, nie można zawsze powiedzieć o nowoczesnych psach z hodowli. I to tylko w pierwszy dzień! Co że czekało na mnie dalej?

Niewiele wybiegając naprzód, powiem, że w ogóle w Tadżykistanie, przy stadach owiec tylko w kilku miejscach spotykaliśmy skrzyżowane psy (krzyżówki), jawnych potomków owczarków niemieckich. Takimi miejscami były pograniczne strefy, a także najbardziej dostępne (do przebywania) rejony.

Można przypuszczać, że takie krzyżowanie się przebiegało w ramach wymiany z rosyjskimi pogranicznymi wojskami. Zwiedziliśmy jeden pograniczny rejon i zobaczyliśmy psy z takiej ich „hodowli”. I to przypuszczenie potwierdziło się. Tam były mieszańce każdego rodzaju: były i Azjaty i „wostoczniki” i kaukaskie owczarki (niby!), a tak naprawdę - zwykłe mieszańce! Nawet ręka się nie podniosła aby je sfotografować. Ale wystarczyło zagłębić się w bardziej izolowane miejsca - i sytuacja kardynalnie zmieniła się.

Na prośbę mieszkańców nie będę podawać nazw miejsc i konkretnej trasy, którą przeszliśmy w Tadżykistanie. Mogę tylko powiedzieć, że pojechaliśmy wzdłuż południowo-zachodniej i południowej części kraju. Ogólnie rzecz biorąc, przez przełęcze, doliny i równiny pokonaliśmy koło półtora tysięcy kilometrów!

Oprócz „kiszłakow” (osiedli), odwiedziliśmy dwadzieścia pięć stad owiec, spotkaliśmy ponad sto psów, trochę więcej „kiszłacznych” (mieszkających w osiedlach), a także różne „rasowe” kundle, jeśli ich można tak nazwać. W „kiszłakach” były także pasterskie („otarne”) psy, z jakichś przyczyn odsunięte od swoich obowiązków.

Porażała obfitość psów w miejscach absolutnie nieprawdopodobnych! Bywało, że jedziesz po drodze, dookoła nie ma ani stad owiec, ani „kiszłakow”, a tu wtem - idzie sobie wzdłuż drogi „rasowy/typowy” pies! Dokąd idzie, po co, skąd? Pojawia się wrażenie pełnej nierealności przechodzącego psa! Pojawiało się takie uczucie, jakbym znalazł się w królestwie azjatyckiego owczarka!

Wielką część naszej podróży poświęciliśmy poszukiwaniu właśnie pasterskich psów (psów „przy otarze”). „Kiszłaczne” psy wydają się gorsze niż te przy stadzie („przy – otarne”).

Niestety, w „kiszłakach” otrzymywaliśmy czasami mylne wskazówki, traciliśmy czas na darmo, ponieważ wiedza tych ludzi była już nieaktualna i bardzo często ich rady co do kierunku nie odpowiadały rzeczywistości. Do tego najlepszych psów w „kiszłakach” nie było, takich jak przy stadzie owiec. Jest tak dlatego, że sobą czabani biorą najlepsze psy, a w „kiszłakach” pozostawały nastolatki albo szczenne suki. Czabani specjalnie zostawiali w swoich podwórzach karmiące suki ze szczeniętami i nastolatkami – można to wytłumaczyć bardzo prosto: Z różnych przyczyn bardzo dużo dobrych psów ginie, dlatego przewidujący pasterze zostawiają psy w domu jak zapasowy materiał, z którego oni mogą według konieczności uzupełniać straty w przyszłości.

Пёс и чабан с Черной горы
Пёс и чабан с Черной горы

Jak już pisałem wyżej, „przy-otarnyje” (przy stadach) psy znacznie wyróżniają się jakością od pozostałych. Bardzo przyjemne i niezapomniane wrażenie zostawiło spotkanie z pierwszym stadem owiec. Wszystko było, jak w filmie: jadąc drogą, z prawej strony widzieliśmy górski masyw i za pierwszym zakrętem, na zboczu jednej z gór zobaczyliśmy zbliżające się stado owiec, a na przedzie stada i po bokach, miarowo podzieliwszy się miejscami, jak rzymscy legioniści, towarzyszyły stadu solidne psy. Jeden z nich stał na podwyższeniu i jak przywódca, obserwował wszystko z wysokości.

Zbliżaliśmy się do stada owiec z boku i psy, które szły z naszej strony, na jakiś czas zatrzymały się, jak by pragnąc ocenić nasze działania i zrozumieć - przedstawiamy jakąkolwiek groźbę. Stado owiec pasło się obok drogi, widocznie z tego powodu psy nie były szczególnie zdziwione samochodem i parą dwunogich śmiałków. Także wszystkie inne psy, idące z tyłu, szybciutko przeszły naprzód i stanęły między nami i owcami. To było bardzo podobne do „gry w warcaby”, kiedy każdy twój ruch natychmiast jest „kontrowany” przez „przeciwnika”. Jak potem zauważyliśmy i u pozostałych „otarnych” psów, po mistrzowski potrafią one posługiwać się terytorialną taktyką. Stale byliśmy albo odcięci, albo w bardzo niewygodnym położeniu w odniesieniu do stada owiec.

Oczywiście zdarzało się, że stada nas po prostu brały „w okrążenie”. Wtedy należało się stale oglądać się za siebie, żeby uniknąć niepożądanej bliskości psów od strony z pleców. W niektórych stadach owiec czabani nas ostrzegali, że ich psy, mogą nagle atakować z tyłu. Ale pasterze, zazwyczaj, natychmiast zauważali sytuację i objaśniali, jak powinniśmy się zachowywać. Albo po prostu stawali razem z nami i wtedy psy po prostu rozchodziły się w różne strony, przestając zwracać na nas uwagę.

Ale na początku, będąc blisko stada, póki pasterz jeszcze nie podszedł, czuliśmy się bardzo niezręcznie i nawet niepewnie. Dlatego też staraliśmy się gwałtownie nie wychodzić z samochodu – „naprzeciw niebezpieczeństwu”. Mało tego, niektóre psy z entuzjazmem i nieustraszonością atakowały nasz jadący samochód gdy przejeżdżaliśmy przez ich terytorium. Opowiadano nam o jednym psie-samcu (nam nie udało się go zobaczyć, odszedł ze stadem owiec), który bez szczególnych problemów przegryzał opony samochodom.

Psy widzieliśmy różne: choleryczne i spokojniejsze, ale co nie dziwne, najpiękniejsze, najbardziej potężne i „rasowe/typowe” psy zachowywały się bardzo spokojnie i godnie. Właśnie one kontrolowały sytuację, wydawały się wszystko rozumieć i nas obserwowały. A bawiła się, zwykle, uganiając się za samochodami, młodzież.

Podczas jednego z naszych przejść przez przełęcze, wysoko w górach, spotkaliśmy trochę stad owiec, gdzie psy były bardzo złośliwe/agresywne.

I w ogóle, chciałoby się zaznaczyć wysoką agresywność i czujność tadżyckich pasterskich psów, zwłaszcza spotkanych podczas pracy. Psy postrzegały i podbiegały do nas natychmiast. Odległość ponad sto metrów i jeszcze po pofałdowanym terenie, a one pokonywały dystans w mig, pojawiały się nagle i blokowały nam drogę. Zatrzymywaliśmy się , dzięki Bogu, na czas, bo jak nam opowiadali czaban, psy w takich wypadkach zdolne są atakować na serio i dokonać zupełnie „nie śmiesznych” szkód. Opowiadali, że wiele psów absolutnie pozbawionych jest strachu i żadna wielka pałka, w którą zwykle zbroją się podróżnicy, nie pomaga zatrzymać atakującego psa. Oprócz tego, psy pracują jako zgodny zespół i „nie żartują”.

Później, kiedy spędziliśmy już dosyć dużo czasu przy stadach owiec i wysłuchaliśmy opowiadań czabanów, byliśmy w stanie trochę zrozumieć styl życia i nawyki pracy miejscowych psów.

Każdego roku przy stadach ginie wiele psów, dlatego i pasterze trzymają przy stadach owiec dużą ilość owczarków. Nigdzie nie widzieliśmy mniej niż cztery psy. Przy czym, w obozach czabani zwykle zostawiają szczenne suki, szczenięta, chore psy. Zwykle w normalnym, wielkim stadzie owiec spotykaliśmy 7-8 głów/psów, w tym jedna, maksimum dwie suki, z których jedną bierze się na wychowanie, kiedy główna suka się starzeje. Przy stadzie owiec pracują tylko psy-samce. Dziwnie, ale żadnych bójek nie widzieliśmy, chociaż liczne blizny na mordach mówiły o niejednokrotnie zdarzających się bójkach.

Sami czabani żadnym sposobem nie regulowali układów/hierarchii w stadzie. Samym psom w czasie wolnym od zajęcia przychodziło taką hierarchię ustanawiać. Ale stałe obciążenie pracą nie zostawiało dla takich bójek zbyt dużo czasu.

Wiele psów przy stadach owiec jest trzymane także, dlatego, że w lecie, wysoko w górach owce nierzadko są napadane przez niedźwiedzie.

Te zwierzęta niczego się nie boją i prą do swojej zdobyczy, jakby im się należała. Przed psami stoi trudne zadanie zatrzymania aroganta i obrony swojego terytorium. Naturalnie, w nierównej walce psy często giną i tylko najodważniejszym i zręcznym udaje się dać odpór drapieżnikowi. Opowiadano o jednym czabanie, który przygnał stada owiec z wysokich gór i z dumą pokazywał dwunastoletniego psa-samca. Mówił, że z nim ani jedna owca nie zaginęła, a on sam zawsze godnie bronił własnego terytorium. Dwunastoletni pies zdołał przeżyć i teraz sam uczył młode psy.

Mój przewodnik będący równocześnie kierowcą, który został także dobrym przyjacielem Achad - też pochodził z rodu czabanów i on także opowiadał historie o odwadze psów, które walczyły z niedźwiedziem, ginęły, ale broniły swojego stada owiec do końca. Dlatego właśnie „otarne” (przy stadach) psy atakują nie „dla żartu”, za każdym razem pracują tak, jak od tego zależałoby ich własne życie. I żadna pałka nie zrobi na nich wrażenia w porównaniu z ostrymi kłami i pazurami, z którymi musiały się spotykać broniąc stada owiec.

Spotykaliśmy psy z poważnymi urazami i bliznami od minionych starciach. Właśnie konfrontacje z niedźwiedziami rozsiały mit o mocnej budowie, sile tych psów. Tylko mocne i zręczne mogą uniknąć niedźwiedzich ataków i pomyślnie im się przeciwstawiać. Nierzadko psy zatrzymują niedźwiedzia na stromych górski zboczach, wąskich dróżkach, gdzie zręczność ma decydujące znaczenie, można spaść w przepaść, co i czasami się zdarza.

Achad opowiadał pewną historię, której był naocznym świadkiem. Dwa psy w stadzie owiec jego ojca na wąskiej ścieżce zatrzymały niedźwiedzia. Atakując go i z przodu i z tyłu, tak zręcznie go okręciły, że broniąc się przed jednym z psów, który wczepił się mu w zad, niedźwiedź potknął się i spadł z urwiska, a pies tymczasem zręcznie od niego odskoczył.

Wilki, według opowiadań czabanów, nie są poważnymi przeciwnikami i psy mogą przystąpić z nimi do walki jak równy z równym. A dać odpór niedźwiedziom mogą tylko najzręczniejsze i najlepsze psy. Takimi psami czabani bardzo się szczycą i bardzo je cenią.

Mówiąc ogólnie, obcując z pasterzami, bardzo mnie zdziwiło i ucieszyło ich zrozumienie dla własnych psów.

Będąc gościem w jednym obozie, spotkałem cztery psy ciemnego, podpalanego koloru. W pewnym sensie stanowiły jakby jedną „rasową grupę”. A piątą w tym obozie była jasno-jasnożółta suka. Od pozostałych psów wyróżniała się typem głowy, także proporcjami korpusu. Jednym słowem, ona jaskrawie wyróżniała się swoim szczególnym wyglądem (rodzajem, typem) na tle pozostałych. Dlatego i u mnie zrodziło się pytanie o nią, do czabana. Oto co okazało się. Ta suka jest ostatnią przedstawicielką swojego rodzaju. Psy tego typu dawno żyły przy tym stadzie owiec, doskonale pracowały, ale większość z nich zginęła. Nawet syn tej suki z poprzedniego miotu (na moment naszego spotkania była szczenna) zginął w wieku jednego roku. Jak powiedział nam czaban, suka jeszcze do porodu chodzi ze stadem owiec i pracuje.

„A te psy, - on machnął ręką w stronę pozostałych psów - niezdatne. Niczego dobrego z nich do tej pory nie ma” Wziął je przy sąsiednim stadzie owiec, ale nie podobają mu się – ot tak, po prostu psy. Ale kiedy opowiadał o jasnożółtej suce, to jego głos drżał i dźwięczał delikatnie, a nawet czule. Widać było, że odnosi się do niej z miłością.

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że każdy hodowca/właściciel psa, albo prawie każdy, skrycie marzy żeby znaleźć w trakcie ekspedycji wspaniałe, idealne zwierzę. Znaleźć dla siebie i spróbować go nabyć. Tak oto, ta suka była jedną z dwóch psów, które rozpaliły mi duszę. I z trudnością powstrzymywałem się, żeby nie okazać swoich uczuć i nie zacząć wypraszać jej dla siebie.

Ale, uwierzycie? - Po rozmowie z czabanem nie zacząłem, wypraszać albo wytargowywać od niego to co dla niego było najdroższe. A suka, widać czując własne znaczenie, przyjaźnie podeszła do pasterza i skromnie pomachała ogonkiem. I byłem bardzo szczęśliwy, że mi się udało spotkać i poznać takich dobrych przyjaciół - czabana i jego psa.

Nie w wszystkich stadach owiec spotykałem ludzi, którzy tak ostrożnie odnosili się do swoich psów. Nie dlatego, że oni ich nie lubili, nie, po prostu i pasterze i stada owiec, byli po prostu różni. Byli i najemni czabani, byli i „społeczni”, jeszcze kołchozowi albo sowchozowi, stada owiec były miejscowe, kiszłacznyje. A także i prywatne stada owiec, którymi kierowali czabani, wywodzący swoje pochodzenie od starodawnych czabanskich rodów, tzn. posiadali głęboką wiedzę, szanowali swoje zajęcie i czcili tradycje. Dlatego i stosunek u pasterzy do otoczenia był różny. No, proszę sobie wyobrazić - kogo szczególnie porusza kołchozowy pies? Biega sobie, biega i tyle! W przeszłości „przy-otarnym” (przy stadach) psom była poświęcana znacznie największa uwaga, niż w kołchozach, czy po rozpadzie kołchozów.

Уличная сука в Душанбе
Уличная сука в Душанбе

W temacie karmienia chcę podzielić się swoimi wrażeniami i opowiedzieć, jak właściwie to przebiega. W ogóle, na początku swoich obserwacji życia pasterskich psów byłem głęboko zszokowany. Nie widziałem, żeby psom było dane jakiekolwiek inne jedzenie oprócz placka. Mogę z pełną powagą stwierdzić, że nikt z czabanów specjalnie nie przygotowywał żadnego jedzenia psom i nikt z nich nie zajmował się ich karmieniem. Tym nie mniej, nie widzieliśmy nigdzie wycieńczonych zwierząt. Zresztą, także nie widzieliśmy ani jednego tłustego psa. W najlepszym razie były psy w normalnej kondycji. Zwykle według jakości sierści można było od razu określić ogólny stan zwierzęcia. Naturalnie, nie mogę powiedzieć, że placek jest tym „perpetum mobile”, dzięki któremu pies rośnie i żyje, bo istnieją i inne źródła jedzenia jest odpadki ludzkiego jedzenia, odpadki po uboju bydła, szczątki z młodego bydła (które nie przeżyło) i różne inne, w tym i polowanie. Nam naocznie tego zobaczyć się nie udało, te źródła podkarmienia są niestabilne, przypadkowe i, można powiedzieć, sezonowe.

Najpierw wydawało się nierealne z jakim apetytem pożerają psy rzucany im chleb, ale potem zrozumieliśmy, że to ich jedyna odmiana, drugie danie i kompotu nie będzie! Chcąc nie chcąc przychodziły do głowy własne psy i wdawało się to śmieszne. Przypomiałem sobie omówienia jakości karm - priemium albo że super priemium - najlepsze! Nie mówiąc już o glukozaminach, chondroitinach i innych „-inach”! Widać także jaka przyroda-matula mądra! Większością spotkanych przez nas suk była szczenna i najczęściej czas pojawienia się na świecie szczeniąt zbiega się z okresem wykotów u bydła. W ten sposób sama przyroda zaopiekowała się naturalną kompensacją skąpej paszy dla podrastających psów. No, a potem „jak Bóg na duszę położy”.

W czasie rozmyślań o trudnym i niestabilnym wyżywieniu pasterskich psów chciałoby się powiedzieć trochę słów o warunkach i jakości wzrostu zwierząt. Myślę, że takie skąpe karmienie ma wpływ na deficyt wzrostu psów. Było dla mnie dziwnie widzieć wokół stada owiec różniące się wzrostem psy w jednym wieku, podrostki. Powstawało wrażenie, że pewne psy rzeczywiście „nie kończyły” jeść (jadły za mało) w pewnym okresie swojego rozwoju. W jednym obozie zobaczyliśmy piękną czarną „rasową/typową” Azjatkę ze swoimi szczeniętami. Sama suka była nie wyższa niż 50 cm w kłębie i wyglądała trochę nierealnie w kontekście pozostałych psów, tym więcej, że jej półtoramiesięczne szczenięta miały prawie połowę jej wzrostu. Dzieci były potężne, kościste, dobrze karmione. Ale jeśli popatrzeć na sukę pojedynczo/oddzielnie to wyglądała bardzo dobrze. Takie „rasowe/typowe” „liliputy” spotykało się w wielu miejscach.

Chciałbym poruszyć temat przywozu psów, zapewne ważny, cenny temat dla każdego podróżnika/hodowcy do innego kraju, a tym bardziej do „kraju-pramatki”. Zawsze zachwycałem się ludźmi, którzy jeździli i przywozili rdzenne psy. A te Aborygeny były dla mnie niepowtarzalne, miały nawet jakąś mistyczną aurę. Nie będę kłamał, jeśli powiem, że i ja miałem najdroższe marzenie spotkać godne zwierzę i, jeśli los pozwoli, zabrać taką radość z sobą.

Ale nie koniecznie w tej konkretnej podróży, może, kiedyś, może w innym życiu...
Kiedy zstąpiłem na ziemię Tadżykistanu, podobna myśl stale towarzyszyła mi i studiowałem spotkane psy i z tego punktu widzenia. Ale z każdym dniem coś w mnie ginęło i nie wiem, dlaczego...

Naturalnie, podstawowy cel mojej podróży nie był związany z zakupem i wywozem psów - jechałem do Średniej Azji po raz pierwszy, chciałem bliżej zapoznać się z obyczajami żyjącego tam narodu, nauczyć się, nakręcić materiał na video na pamiątkę i dopiero potem, jeśli się uda, w przywieźć psa. Udało mi się przyjechać tam o najbardziej sprzyjającym czasie, kiedy można było zobaczyć największą ilość stad owiec z psami na zimowych pastwiskach. A także to był czas, kiedy większość suk było albo w ciąży, albo już ze szczeniętami. Bardziej chciałem zdobyć młodą suke, albo nastolatka, a niestety, jak już pisałem, suk w stadach owiec okazało się krańcowo mało. I jak już pisałem wyżej, naprawdę spodobały mi się dwie suki. Ale jedna z nich była ostatnia z swojego rodzaju, a druga, podobna do pierwszej, była już w podeszłym wieku. Natomiast, czym więcej dowiadywałem się o tych psach w ich własnym trudnym, skąpym, ale wolnym świecie, tym więcej je szanowałem i rozumiałem marność swych własnych wyrachowanych, egoistycznych zachcianek.

Сука дворовая в Душанбе
Сука дворовая в Душанбе

Pamiętam, jak jeden mój dobry przyjaciel, póki byłem w Tadżykistanie, przysłał mi wiadomość z pytaniem: Czy znalazłem cokolwiek dla siebie? I właśnie wtedy zrozumiałem, że od nowa odkryłem dla siebie swoje te psy, zaczynałem rozumieć je lepiej i pokochałem jeszcze bardziej. Zobaczyłem inną stronę istnienia mojej rasy, stały się jeszcze bardziej drogie te niewybredne, odważne, dumne i wolne psy.

Chciałbym jeszcze zaznaczyć wielką różnorodność umaszczenia miejscowych typów: Od czarnych i czarno-podpalanych, czarno-białych i białych z czarnym łatami, do szarych, jasnożółtych i białych. Taka różnorodność umaszczenia prawie odpowiada tej różnorodności, jaką spotykamy u „nowoczesnych” hodowlanych psów. Anatomicznie też spotkać można było psy różne, ale nie będąc profesjonalnym anatomem i nie mając możliwości omówienia konkretnego przypadku, nie chciałbym robić uogólnień.
Mogę powiedzieć jedno: to były psy o bardziej czy mniej, ale dobrej budowie anatomicznej. Spotykaliśmy psy różnych anatomicznych typów. Dużo wysokonożnych, ale także i krępych, szerokich, także krótkich “w obrysie kwadratu”, tak i proporcjonalnie „rozciągniętych” - zachwycające!

Psy spotykały się naturalnie różne, ale jedno było oczywiste: z ponad dwóch setek psów z różnymi proporcjami i współzależnościami w budowie, ani razu nie widziałem psów z brzydkimi tylnymi kończynami! Spotkałem się tylko trzema psami z wadliwymi kończynami, przy czym dwa z nich były z „kiszłacznej” miejscowej hodowli, a trzeci był przywieziona do Tadżykistanu z Rosji dla poprawy rasy. U pozostałych psów absolutnie nie rzucały się w oczy jakiekolwiek nieprawidłowe ruchy. Widocznie, sama przyroda dokonuje korekcji w tym przypadku. Spotkałem trochę kulejących psów, ale wszystkie z nich miały jakieś zranienia albo urazy.

O zębach. O ile udawało się namówić pasterzy do zademonstrowania zgryzu, to były one różne, ale „przodozgryzu” i „tyłozgryzu” nie spotykałem. Nierzadko zęby były wyłamane albo popsute - to z powodu trudnych warunków życia. Także o częstych bójkach albo zranieniach świadczyły liczne blizny na mordach. U suk zębów nie widziałem.

Bardzo różnie odnoszą się czabani do kopiowania uszu i ogonów. Rzadko gdzie spotykaliśmy się z idealnie (krótko) obciętymi uszami. Widziałem miesięczne szczenięta z już kopiowanymi uszami i ogonami, a także dwumiesięczne jeszcze z nie kopiowane. Spokojnie nam objaśniano, że z jakichś tam przyczyn obcinać jeszcze za wcześnie. Słowem, szczególnej logiki nie było, tym więcej, że wcześniej czy później wszystko jedno - kopiowali. Szczególnych problemów z tego nikt nie robił, a nie ciętych dorosłych psów nigdzie nie widzieliśmy. Nawet kundle - i te nierzadko biegały kopiowane - widocznie, na wszelki wypadek!

Ale niestety, jak i wszystko co piękne, tak i nasza podróż dobiegała końca. Bardzo mi żal, że jak zawsze, nie na wszystko wystarczyło czasu, a i pogoda przeszkodziła temu, żeby zwiedzić na zakończenie podróży ostatni z punktów wytyczonego przez nas obszaru. Spadł śnieg i nasz „pociąg pancerny” NIWA (o niej chciałoby się mówić tylko dobre słowa!), zaczął beznadziejnie ześlizgiwać się ze zboczy, tak że okryliśmy się błotem i gliną.

Nie udało się nam pojechać w ostatnią dolinę. Jak tylko dotarliśmy do pierwszego obozu, uprzedzono nas od razu o bardzo złych drogach. Ale, ku mojej radości, z Achadom znaleźliśmy tam bardzo piękne, nieufne, roczne szczenię. Siedział obok jednego z domów, skupiony i bardzo poważny, podniósłszy pogryzioną prawą łapę. Widać, dostało się biedaczysku od pozostałych psów, które odeszły z stadem owiec. Ale za to jemu udało się zostać w domu, porządnie „poczęstować się”/najeść i utrwalić na naszym filmie!

Szczenię było czarne, z czarno-pstrokatym łatkami/kropkami na mordzie, kościste, kształtne. I nam zrobiło się rzeczywiście smutno z tego powodu, że dalej podróży kontynuować nie można i jego krewnych już nie zobaczymy!

Natomiast ostatni akord był zupełnie optymistyczny i znów spotkaliśmy przedstawiciela jednego z wspaniałych typów pasterskich psów!

Chciałbym wspomnieć o niejako dziwnym uczuciu, kiedy, będąc w Tadżykistanie, spotykałem jakby „kopie” psów, widzianych w moim świecie: na ringach wystawowych. Nierealne uczucie, kiedy patrzysz, jak „Kasim z Kłowi” idzie obok stada owiec, to wspaniałe! To przecież rzeczywiście, lustrzane odbicia realnie istniejących hodowlanych psów! Wtedy można mówić o typach w rasie - jako takich! Chcę zauważyć, że wśród wystarczającej - jakkolwiek niedużej ilości zobaczonych psów znalazłem więcej niż połowę wszystkich istniejących typów z „nowoczesnej” hodowli. Wydawało mi się, że wszystkie albo prawie wszystkie Azjaty pochodzą z Tadżykistanu. W każdym razie różnorodność mnie rzeczywiście zdziwiła.

Bardzo żal, że byłem sam. Mój „szerp” Achad gorliwie mi pomagał, pracując jako kierowca i tłumacz, a u Alichona, mój przyjazd zbiegł się z okresem sprawozdawczym w pracy. Mnie po prostu brakowało wolnej pary rak do filmowania. Podróż była kosztowna, trudna i bardzo bogata w doświadczenia, dlatego ważny był czas i starałem się wszystko co możliwe zapisywać na video, żeby pozostał cenny materiał. Cóż, pozostanie zadowolić się tylko tym materiałem, który uda się zrobić z zapisu filmowego. Może, nie mając talentu dziennikarza, „nałamałem dużo drzew” w tym artykule. Jestem jednak mocno przekonany o tym, że lepiej jeden raz zobaczyć własnymi oczyma, czym wielokrotnie usłyszeć albo przeczytać. I mam nadzieję, że z filmowanego przeze mnie materiału wyjdzie cokolwiek wartościowego. W każdym razie starałem się ze wszystkich sił! Bardzo trudno przekazać w słowach wszystkie nasze przygody i trudności, ale uważam, że moja podróż udała się. Jestem bardzo zadowolony, że mi udało się odwiedzić tak wspaniały kraj i zwiedzić takie cudowne miejsca. Bardzo mnie natchnęło, pobudziło wszystko co zobaczyłem, wierzę w przyszłość tej nadzwyczajnej rasy, a także w przyszłość tego, czym my wszyscy się zajmujemy. I chciałbym wracać tam jeszcze raz i jeszcze raz…


( Dla wszystkich moich przyjaciół i publikacji na stronie http://azjat.fastbb.ru )
Arunas Derus “Akmenu Gele”, Litwa.
< chttp://www.akmenugele.com
baltija@banga.lt


Dziękujemy Justynu Jachimczyk za perevod Artykuly na polsku yazyk

вверх
назад
irkcao@narod.ru
© Copyright Sh Design Group, 2003
Hosted by uCoz